czwartek, 26 listopada 2015

Orient zamknięty we flakonie

Dziś na wieczór dla Was trochę magii. Historia zdarzyła się kilka wieków temu w Indiach. Władca Shahdżahan ogarnięty bezgraniczną miłością, która była w stanie pokonać wszystkie przeciwności, do swojej pięknej i ukochanej żony Mumtaz Mahal, rozkazał założenie najbardziej luksusowych ogrodów, Shalimar. Był to dowód miłości do żony, a ogród stał się odbiciem ich pięknego uczucia. Później, aby wywyższyć potęgę uczuć wybudował Taj Mahal, ponadczasową budowlę, którą do tej pory podziwia świat. Ogród, który założył, stał się inspiracją i wykorzystał ją Jacques Guerlain, tworząc serię zapachów o tej nazwie. Dziś chciałabym zaprezentować Wam jeden z nich, chociaż nie stworzony ręką projektanta, jednak sygnowany jego nazwiskiem Shalimar Souffle de parfum.
Jak dla mnie zakup tych perfum to strzał w "10", można by pomyśleć, że tylko takie mi się zdarzają, ale muszę Wam się przyznać, że coraz trudniej wyszukać wśród milionów zapachów czegoś co naprawdę zaskakuje, ot tak stałam się naprawdę wybredna i byle czego nie zamierzam już kupować. Jednak jeszcze wiele przede mną, niestety nie mogę wszystkiego kupić na raz, chociaż jak mniemam każda z nas chciałaby mieć wszystkie zapachy jakie lubi :)
Wracając do perfum, na początek ujęło mnie opakowanie. Zwykłe, skromne pudełeczko, które wprowadza powoli w świat orientu, dzięki indyjskiemu obrazkowi, jednak dla mnie najważniejsza była zawartość oczywiście... Zapach obudowany w piękny flakonik, przypominający do złudzenia fontannę (co jednak nie jest wygodne i łatwo rozbić perfumy). Nuty zapachowe idealnie wymieszane, wprowadzają nas w stan ogrodowego i bardzo luksusowego marzenia. W głowie zapachu odnajdziemy lekki powiew cytrusowo - kwiatowy (bergamotka, cytryna i mandarynka). W sercu silna nuta Jaśminu Sambac, przybywającego wprost z orientalnych Indii i absolut kwiatów pomarańczy, co wzmacnia i orzeźwia nutę, a przy tym nadaje elegancję i niesztampowy powiew. Baza jakby jeszcze bardziej miała podkreślić i zapewnić o tym dalekim pochodzeniu zapachu. Zostały precyzyjnie wywarzone nuty korzenne (paczula, białe piżmo) osłodzone orientalną nutą wanilii z Indii i Thaiti.
Używając tego zapachu przenoszę się do innego świata. Jest to jeden z niewielu zapachów orientalnych, który rzeczywiście potrafii przenieść nas w inny wymiar. Niestety ten zapach trzeba lubić, albo nie. Nie da się wypośrodkować, gdyż bardzo wyraźnie wybija się tu piżmo ukryte w nucie bazy, jeżeli ktoś nie lubi takich zapachów, to perfumy te będą za mocne. Minusem jest tez niestety flakonik, choć bardzo piękny, nieporęczny. Łatwo można go rozbić. Do tego wszystkiego dochodzi jak zawsze wysoka cena ( 30 ml/300 zł). Nie zrażajcie się jednak tym. 
Wypróbujcie go, zastanówcie się, czy taki zapach Wam odpowiada. Podzielcie się opinią czy tak jak ja przeniosłyście się do ogrodów Shalimar. Miłej wyprawy w towarzystwie tego zapachu! :)

poniedziałek, 16 listopada 2015

Tak!

Na dobry początek tygodnia postanowiłam napisać dla Was moje Drogie Panie znów post o pięknym zapachu, do którego nie trzeba było mnie długo namawiać, jednak z którym zaprzyjaźniłam się po czasie :)
Bohaterem dzisiejszym jest szyprowo - owocowy zapach od Giorgio Armani - Si Intense. Warto wspomnieć, że jest to woda perfumowana, a samo Si wyszło w trzech wariantach zapachowych, jednak tylko te perfumy skradły nie tylko moje serce ;-)
Skład zapachu jest bardzo bogaty, chociaż nie ma w składzie nic zadziwiającego a można by powiedzieć nawet, że kompozycja jest lekko mainstreamowa. W nucie głowy znajdziemy: liść czarnej porzeczki, mandarynkę, bergamotkę i frezję. Nuta serca to: różna, neroli, dzięgiel, osmantus, a nuta bazy to ambroksan, paczula, wanilia i nuty drzewne. 
Ogromnie mnie zaskoczyła trwałość tego zapachu. Nie spodziewałam się tego, aż po całonocnej imprezie, mój przyjaciel powiedział " Słońce, jak Ty pięknie pachniesz tymi swoimi perfumami... Tym swoim, którym ostatnio też się pryskałaś...Jak on się nazywał? - Si ;-)" taaak, było to coś bardzo niespodziewanego :-D, nie spodziewalam się tego nawet, że facet może mieć pamięć zapchów... a jednak ;-). Wracając do tematu, to zastanawiam się, co tak bardzo lubię w tym zapachu. Nie mogę zgodzić się, że jest on bardzo słodki, gdyby był, nigdy bym nie zdecydowała się go używać, gdyż nie lubię przesłodzonych zapachów, bo po prostu są migrenogenne, jedyny to Lady Milion, który używam! Pociągam mnie w tym zapachu porzeczka, wraz z mandarynką osładzają zapach, niestety gubią mi się po drodze nuty kwiatowe z głowy perfum., następnie słodkość jest przełamywana gorzkawością dzięgiela i osmantusa i dają na myśl zapach zielonych gorzkawych liści. Na koniec, uważam, że fajnie zapach się wycisza. Szturm słodkich i gorzkawych nut, do tego próbujących przełamać się zapachów kwiatowych, lekko się osładza, myślę, że dzięki paczuli i wnilii i pozostaje wzmocniony przez nuty drzewne. Dla mnie to idealne połączenie i idealna kwintesencja zapachów. 
Uważam, że zapach jest i elegancki i ma też swój pazur, przez co lubię go używać nie tylko na wieczory pełne emocji, imprezy czy bankiety. Zabieram go ze sobą na dzień i nie przeszkadza mi, że jest intense, po prostu go uwielbiam. Na początku nie mogłam się przyzwyczaić do nut zapachowych, mimo, że te perfumy są lekko mainstreamowe, zawsze sięgałam po inne zapachy, więc jest w szoku, że tak te perfumy mnie porwały. Nigdy też nie odnosiłam się do samej marki Armani, jakoś nie przypadły mi do gustu inne zapachy sygnowane nazwiskiem projektanta. Nie dawno odkryłam jeszcze jeden zapach, o którym, post znajdzie się w przyszłości na blogu, na pewno... ;-)
Jeżeli chodzi o informacje techniczne, to można go dostać w większości drogerii. Niestety jest on z tej wysokiej półki cenowej wśród perfum i koszt 50 ml, to około 100 euro. Nie polecam kupować nieoryginalnych wersji, będziecie bardzo zawiedzone, przy oryginalne - satysfakcja gwarantowana :)
Enjoy!

środa, 11 listopada 2015

Twist up the volume?

Drogie Panie,
znów po długiej przerwie wracam do Was. Muszę Was przeprosić za tak sporadyczne posty, ale próbuję wszystkie obowiązki godzić z prowadzeniem bloga i jak widać nie udaje mi się to za dobrze. Do tego poszukuję ciągle nowych kosmetyków, które jeszcze bardziej zapełniom moją listę, którą koniecznie w najbliższej przyszłości chcę Wam opisać!
W każdym razie, aby Wam jakoś wynagrodzić ten czas oczekiwania na następny post, dziś pojawi się recenzja nowości (w mojej skromnej kosmetyczce), którą dorwałam dosłownie chwilę temu w drogerii i która bardzo mi się spodobała, mam też nadzieję, że i Wy ją pokochacie.
Zatem bohaterem dzisiejszego postu będzie tusz do rzęs marki Bourjois "Twist up the volume". Nie bbyłoby w tym tuszu nic nadzwyczajnego, gdyby nie przekręcana szczoteczka. Kiedy przekręcimy ją na jedynkę, to cudo pozwala nam doskonale rozczesać rzęsy a także delikatnie je wydłużyć, kiedy przekręcimy końcówkę szczoteczki na dwójkę, idealnie pogrubimy już wydłużone rzęsy, przy czym nie posklejamy ich i nie pozostawimy na nich brzydkiego efektu, nieudanego wytuszowania. Myślę, że ta maskara jest dla kobiet takich jak ja :-). Gdy nie odkryłam jeszcze tego cudeńka, stosowałam różne tusze, różnych firm. Teraz ta jedna zastępuje mi wszystko, czego potrzebuję. Uważam jednak, że nadaje się tylko do tego delikatniejszego makijażu i na szybko. Niestety wierna jestem moim starym nawykom, żeby dobrze wyglądały rzęsy, trzeba użyć kilka różnych maskar i dużoooo tuszu ;-) a więc często stoję przed lustrem i tuszuję rzęsy.
Tusz wyszedł w trzech wydaniach i w trzech kolorystykach końcówki szczoteczki, w zależności czego potrzebujemy. Jest tusz z białą nakrętką, zwykły czarny (taki bez mocy, nawet powiedziałabym, że szarawy), jest też ze złotą nakrętką, ultra black i z niebieską (wodoodporny), jak na zdjęciu. Jeżeli chodzi o cenę, to  myślę, że spełnia oczekiwania. Mamy przecież dwa tusze w jednym ale jak wiadomo, nie należy liczyć na stosunkowo niskie ceny tej firmy. Cena tuszu waha się w przedziale od 30-35 zł. 
Drogie Panie, wypróbujcie, dajcie znać czy i Wam się podoba ta maskara. 
Miłego świętowania dnia niepodległości :-)


środa, 7 października 2015

(Nie)Zwyciężony?

Po dłuższej przerwie, chciałabym zaprosić Was do postu o kolejnym perfumie sygnowanym Paco Rabanne. Głównym bohaterem będzie Invictus, zapach męski, który poznałam dzięki mojemu bratu.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jest to pierwszy zapach dla panów, o którym robię wpis na blogu. Założeniem było, aby wspierać kobiety w wyborze kosmetyków, ale przecież czasami mamy ochotę komuś bliskiemu podarować coś extra :-)
Więc jeżeli chodzi o ten perfum, powiem a raczej napiszę, że jest fenomenalny! Lubi zaskakiwać i nie jest jak inne zapachy dla mężczyzn. W pewnym sensie jest to uwodzicielski afrodyzjak i być może takie miało być jego przeznaczenie. Sam flakon w formie pucharu już daje duży przekaz, a w połączeniu z nazwą nie ma wątpliwości, że on jest, że on musi być niezwyciężony.
Składniki perfum także wyrażają zdecydowanie dla kogo są przeznaczone. Być może i tutaj w nich też jest zawarty jakiś przekaz? Gdyby analizować co twórca chciał powiedzieć tworząc Invictusa, pomyślałabym... w nucie głowy: grejpfrut, nuty morskie, mandarynka. Lekkość, delikatność, uwodzicielskość, słodycz. Na pierwszą woń zdecydowanie przebija się mandarynka, ale ma w sobie delikatność i lekkość bryzy morskiej i lekką goryczkę grejpfrutu. Nuta serca to liść laurowy, jaśmin. Można wyczytać "słodkie zwycięstwo". Słodycz kwiatu ukoronowana jest liściem laurowym a nuta bazy? Drzewo gwajakowe, mech dębowy, paczula, szara ambra otulają woń i wyciszają lekko zapach i nadają im tonu powagi, przez gorzkawe nuty drzewne, bo przecież nie możemy zapomnieć, że nadal jest to zapach dla facetów :)
Tym sposobem przedstawia nam się perfum o uwodzicielskim i rzekłabym bardzo sensualnym zapachu, nie wtajemniczone koleżanki testerki nie mogły oderwać od niego nosa i ja także. Polecam, jeżeli jeszcze nie zmierzyłyście się lub nie zmierzyliście się z tym zapachem. Warto, bo efekt jest niezapomniany i kuszący...
Nieco inaczej wygląda to w kwestii ceny 50 ml to koszt około 50 euro no i sam flakon, chociaż ładny jest lekko nieporęczny, być może stworzono go żeby łechtał męskie ego? Kto wie :-)
Czekam na Wasze opinie i zapraszam na fanpage'a na facebooku, tam zawsze najszybciej pojawiają się informacje o przyszłych postach. 
Dobrego wieczoru!

niedziela, 30 sierpnia 2015

Olympea...

Witam wszystkich, mam nadzieję, że przez czas, w którym mnie nie było tutaj, nie próżnowaliście, ale próbowaliście, wąchaliście, kupowaliście :-)

Dzisiejszy post będzie się różnił nieco od poprzednich. Dziś nie będzie chwalenia, za to, trochę się poskarżymy. Bohaterem będzie perfum, który jest nowiuteńki (przynajmniej w Polsce), na który czekałam i może i Wy Drogie Panie czekałyście... Mowa tu o Paco Rabanne Olympea.
Na pierwszy rzut oka bardzo ładnie sie prezentuje. Śliczny flakonik i reklama telewizyjna zachęcają do kupienia tego zapachu, no to i ja się skusiłam. Wybrałam się do perfumerii, przeszłam obok i wyszłam, po czym przypomniało mi się, że przecież jest już ten nowy perfum, na który czekałam, chcę go zobaczyć, powąchać iiii...klops. Pani prysnęła na nadgarstek (standard) i okazało się, że zapach, który miał być novum, początkiem nowej ery wśród perfum sygnowanych Paco Rabanne jest, przynajmniej dla mnie, taką trochę wersją light Lady Milion (którą uwielbiam!). Pani, która mnie obsługiwała próbowała mi to wybić  głowy, że to nie ten sam zapach... a takie rzeczy się wie, jak się siedzi w tym nie od dziś :-) Więc chyba oczekiwałam czegoś więcej i takiego miłego zaskoczenia i się trochę zawiodłam. Owszem jest bardzo podobny ten perfum do Lady...ale jak już napisałam wcześniej to taka wersja light, różni się składnikami (głowa: zielona mandarynka, lilia wodna i jaśmin; serce: słona wanilia; baza: drzewo kaszmirowe i abergris) i według tego co wyczytałam gdzieś na internetach ma w sobie niekonwencjonalne połączenia słonej wanilii i nut kwiatowych. Podobnie jak u Lady... zapach "stoi", ciężko rozpoznać nuty zapachowe, szybko się zmieniają i strasznie ze sobą zlewają, co dla mnie daje wynik taniego zapaszku z kiosku. Trzyma się też krótko, jakieś dwie godzinki i po sprawie, zostaje lekki, słodkawy zapach, nic konkretnego. Do tego wszystkiego trzeba doliczyć kosmiczną cenę, 30 ml kosztuje ok. 50 euro.
Jestem po prostu lekko zawiedziona, jednak może któraś z Was Drogie Panie używa go? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzu, lub na facebooku, bo mnie jakoś ten zapach nie pociągnął.
Miłego wieczoru wszystkim i do zobaczenia :))

piątek, 22 maja 2015

LOOK by Bipa

Witam Drogie Panie,
przepraszam, że tak długo mnie tu nie było! Dziś post będzie dotyczył firmy kosmetycznej LOOK by Bipa z tego względu, że właśnie z sieci drogerii Bipa pochodzą moje ulubione kosmetyki, które staram się uzupełniać będąc w Wiedniu (myślę, że i w Niemczech jest ta sama drogeria).
Firma jak sama siebie reklamuje, jest dla lubiących eksperymentować i świadomych mody dziewczyn, które mogą dać upust swojej wyobraźni właśnie dzięki tym kosmetykom. Rzeczywiście tak jest. Wybór mają bardzo duży zaczynając od szerokiego wachlarza kolorów lakierów do paznokci, poprzez cienie, tusze, szminki kończąc na wielu rodzajach podkładów i pudrów. Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że Look to tylko dla młodych, osobiście wiem, że moja babcia tak samo jak ja pokochała ich tusze do rzęs :-) Cena nie jest też zbytnio wygórowana i zaczyna się od 1,99 euro, za tą kwotę kupimy już lakiery do paznokci, kajale wodoodporne, konturówki do ust czy tani eyeliner. Kwota najwyższa za kosmetyk to nie całe 5 euro. Ceny tuszy do rzęs wahają się od 2,50-3,50 euro, więc jak same widzicie, można się obkupić za małe pieniądze. Osobiście używałam kiedyś lakiery do paznokci (obecnie nie używam), szminki, kajale, no i w bardzo dużych ilościach tusze do rzęs :-) Gdyby któraś z Was Drogie Pani byłaby zainteresowana ich produktami i wypróbowaniem ich, chętnie doradzę a przy najbliższej wizycie w Wiedniu, mogę postarać się coś zakupić i ewentualnie wysłać, będąc w Polsce, te kosmetyki to naprawdę fajna sprawa ;-) 
Życzę Wam miłego dnia! Pozdrawiam! :)
W razie potrzeby kontaktu, zapraszam na mój fanpage https://www.facebook.com/wzakatkuatelier?ref=hl

środa, 18 marca 2015

Wiosna...ach to Ty!

Drogie Panie!
Dzisiaj chciałabym dla Was przedstawić wiosnę ukrytą w perfumie, wiosnę, która bardzo przypomina mi mój dom i oczywiście w której się zakochałam, może jednak nie od pierwszego wejrzenia ;-)
Zapach Gucci, Flora by Gucci, Glamorous Magnolia usadowiłabym w kategorii kwiatowej, chociaż składniki drzewne i kwiatowe idealnie w tym zapachu się równoważą.Nuty zapachowe to: głowa: frezja, zielone liście, skórka cytrusów; serce: piwonia, magnolia; baza: piżmo, drzewo sandałowe, czekoladowy akcent.
Zapach dla mnie na początku wydawał się bardzo trudny do wyczucia, długo się wahałam czy kupić go czy nie. Na pierwszą woń wydawał mi się gorzkawy, z trudem poszukiwałam słodkiego akcentu w nim. Stwierdziłam, że może na mojej skórze wolno przechodzi do następnej warstwy, więc wypróbowałam go na skórze mojej nieświadomej testerki-koleżanki ;-), jednak i tam przywodził na myśl goryczkę... zrezygnowałam z zakupu i wyszłam z perfumerii, zanim jednak wróciłam do domu, poszłam w poszukiwaniu nowych inspiracji, aby mieć więcej tematów do napisania tutaj ;-) i cud i wielkie zaskoczenie! Zapach zmienił się diametralnie. Już nie był w odczuciu gorzki, ale pięknie przywodził wspomnienia z dzieciństwa i zwiększył tęsknotę za domem, gdzie za jakiś czas zaczną kwitnąć Magnolie. Zaczęłam czuć słodką piwonię przeplatającą się z (w tym wypadku) magnolią, która niewątpliwe może nosić królewska, gdyż pozostaje bardzo wyraźna w tym zapachu, piwonia ją lekko osładza, co daje same przyjemnie odczucia, szczególnie w cieplejsze i słoneczne dni. Wróciłam do perfumerii, tak widziałam to zdziwienie ekspedientki, i zafundowałam sobie flakonik tych perfum. Jestem zadowolona z tego zakupu, chociaż pierwsze wrażenie jest kiepskie, ale staram się o tym nie myśleć. Bardzo lubię także zakończenie tych perfum. Utrzymuje się on na mnie ok. 3 godzin, jednak nie jest ono intensywne, zapach trzyma się blisko skóry i bardziej wyczuwam słodkie piżmo, bardzo lekko mieszające się z drzewem sandałowym. Czekoladowy akcent zniknął gdzieś, jak mniemam, wyparty przez silniejsze nuty, jednak nie pozostał bez "prawa głosu" w tym zapachu. Osładza bazę na do widzenia, przez co woń nie jest intensywna i nie daje się zapomnieć.
Drogie Panie, wypróbujcie kiedyś Flore Magnolie, jest naprawdę pięknym zapachem doskonałym na letnie i ciepłe dni. Nie będziecie żałować tego wyboru, gdyż zapach jest kobiecy i nawet mogłabym powiedzieć, że elegancki, jednak przy tym trzeba pamiętać, że to typowe perfumy dzienne. Cena myślę, że jest adekwatna do zapachu około 50-60 euro za 50 ml.
Kochane, nie zapomnijcie delektować się piękną pogodą i nie zapomnijcie o wypróbowaniu tych perfum ;-)
Życzę wszystkim miłego dnia!


niedziela, 1 marca 2015

Super kreska!

Drogie Panie,
dziś niedziela, więc czas odpoczynku, po całym tygodniu pracy. Postanowiłam napisać dla Was kilka słów o produkcie, który naprawdę porawał moje serce, który uwielbiam i już wiem, że będę go używać przed długi czas, albo zawsze!!!
Bohaterem dzisiejszego postu będzie eyeliner w żelu Lasting Drama Gel Eyeliner firmy Maybeline. Wpadł mi przypadkowo w ręce, podczas moich odwiedzin w drogerii. Nigdy nie używałam tego typu produktów, co prawda miałam do czynienia już z podobnymi cieniami do oczu,ale nie to nie było to samo. Zawsze byłam fanką eyelinera w pisaku, o którym zapewne też dla Was napiszę w najbliższej przyszłości. Więc... co mogę powiedzieć o tym żelu? Mianowicie to, że bardzo łatwo się go nakłada, można operować pędzelkiem jak się chce i robić cuda na oku, po drugie kolor (w moim przypadku jest to 02 brown) jest bardzo intensywny, a brąz, który posiadam jest dosyć ciemny i mieni się lekko, więc nie przypomina zbytnio eyelinera, dlatego tak bardzo go polubiłam, za to jego odmienność. Kolejną zaletą tego produktu jest to, że bardzo ładnie kryje, a kreska na oku utrzymuje się bardzo długo, niekiedy mam nawet problem, żeby ją zmyć! Nie trzeba więc poprawiać makijażu i nie martwić się, że gdzieś się się w międzyczasie "rozpłynie" :-) Super fajną zaletą żelowego eyelinera jest jego kremowa formuła. kupując go myślałam, że będzie on przypominał gęsta galaretę i trzeba będzie się nieźle namęczyć i babrać, aby w ogóle nabrać cokolwiek na pędzelek, jednak nie! Bardzo fajnie pędzelek "zbiera" i trzeba uważać, aby z kolei nie nabrać koloru za dużo. Warto dodać, że ten eyeliner jest bezpieczny dla wrażliwych oczu, co w moim przypadku dużo daje.
Pojemność, szczerze mówiąc, nie powala na kolana, żelu są tylko 3 gramy a cena przy tym wypada bardzo kosmicznie. Koszt to około 9-10 Euro, jednak mimo tylko kilku użyć stwierdzam, że jest wydajny, ponieważ wystarczy odrobinka, aby namalować piękną kreskę na oku.
Mam nadzieję, drogie Panie, że tym zachęcę Was do kupna tego cudeńka, mimo dużej ceny. Czyż piękny wygląd nie jest tego wart? :)


wtorek, 24 lutego 2015

Fajny lakier do paznokci? Czemu nie!

Witam Was po raz kolejny!
Na początek chciałabym przeprosić za to, że tak długo czekałyście na mnie. Moja nieobecność była spowodowana tym, że byłam jakiś czas w Polsce, miałam kiepskie dojście do internetu a do tego na to wszystko rozłożyło mnie choróbsko. Post, który jak pamiętacie Wam obiecałam, zaginął w niewytłumaczalnych okolicznościach i właściwie trudno mi dojść do tego, dlaczego nie pojawił się on na blogu. Za to Was bardzo przepraszam i melduję już swoją obecność tutaj na nowo! Dziś bohaterami dnia będą paznokcie, bo która z Was nie marzy o pięknych paznokciach? Ja na pewno...
Chciałabym napisać kilka słów o moim ulubionym produkcie do paznokci, mianowicie o lakierze polskiej firmy Eveline, Minimax Quick dry&Long lasting.
Zapewne jest to firma bardzo dobrze Wam znana, produkuje ona masę różnych kosmetyków. Szczególnie porwały moje serce ich lakiery. Kolorów mam tyle, że nie sposób jest je wszystkie wypisać i o każdym powiedzieć dwa słowa. 
Lakiery te zwykle nakładam kilkoma warstwami, aby kolor był bardziej wyrazisty, niestety na czym zawodzę się w tym produkcie, jest jego kiepskie krycie. Jeżeli chodzi o jego trwałość, to zgodnie z etykietką na buteleczce powinien utrzymywać się około 9 dni, ale my kobiety wiem jak to naprawdę bywa z lakierami... 9 dni mógłby się utrzymywać, gdybyśmy codziennie nie miały stosu naczyń do mycia i innych domowych czynności do zrobienia... Ja zawsze na lakiery staram się nałożyć top coat, co powinno utrwalić jego wytrzymałość, jednak z doświadczenia wiem, że czasami nawet w ten sam dzień pojawią się pierwsze odpryski, bo po prostu mam bardzo tłustą płytkę ;) jednak wracając do Minimaxa, chciałabym zachęcić Was do jego kupna, kolorów do wyboru jest całe mnóstwo! Do tego na moich koleżankach - testerkach wypada całkiem nieźle i po 5 dniach ma minimalne odpryski a kolor pięknie się prezentuje, jakby go dopiero nałożyły. Uwzględniając to wszystko warto dodać, że jest to lakier dla Pań, które nie mają czasu na długie malowanie paznokci, czekanie aż lakier wyschnie, wiadomo, że dla lepszego efektu powinno się dać paznokciom schnąć co najmniej pół godziny... Ten lakier na pewno Wam się spodoba, szybko się maluje i szybko schnie. Do całości warto dodać niską cenę ok. 7-8 zł i to, że lakier z powodzeniem ( moim skromnym zdaniem) może konkurować z lakierami np. firmy Astor ;)

czwartek, 29 stycznia 2015

Trwały odcień ust?

Witajcie!
Dzisiaj dla odmiany coś innego! Bohaterem dzisiejszego postu jest pisak Max Factor lipfinity lasting lip tint.
Moim skromnym zdaniem brawa dla tych, którzy wymyślili to cudo! Mam w posiadaniu dwa odcienie tego pisaka, mianowicie 06 Royal plum i 08 Nice N nude. Jestem nimi zachwycona!!! Odcień 08 to idealnie pasujący lekki brąz na dzień, odcień 06 jest kuszący i nie przypominający niczym koloru śliwkowego, bardziej jest to bordo wpadające w śliwkę. Super zaletą tej "szminki", jeżeli można w ogóle tak powiedzieć jest to, że rzeczywiście jest to bardzo trwały kolor, utrzymuje się prawie cały dzień, co najważniejsze można pić, dotykać a nawet dać całusa, bez pozostawienia śladu! Jedynym mankamentem będzie ten pisak dla kogoś, kto nie ma wprawnej ręki, aby sobie zaaplikować to cudo na usta, gdyż żeby był lepszy efekt, najlepiej obrysować kontur ust a potem wypełnić resztę, również można potraktować pisak jako konturówkę, ale niestety trzeba pamiętać o sporadycznym poprawianiu makijażu. Kiedy to się uda, nic tylko korzystać z uroków nie zostawiającej śladów "szminki", dającej poczucie elegancji.
Cóż jeszcze można dodać? Najlepiej jakby każda z Was przekonała się czy ta niekonwencjonalna pomadka będzie Waszym jednym z ulubionych kosmetyków w Waszej kosmetyczce. Cena...hm... jak dla mnie dość drogi produkt, bo kosztuje około 11 euro, nie wiem jeszcze nic o "przeżywalności" pisaka, mam nadzieję, że będzie mi służył jak najdłużej. Polecam z czystym sercem każdej Pani! :)

środa, 28 stycznia 2015

Lady... My Lady Milion...

Witam Was serdecznie w kolejnym dniu przygód. Na wstępie przepraszam za poślizg i to, że obiecany wczorajszy post pojawia się dopiero dzisiaj.
Chciałam Wam drogie Panie przedstawić kolejne perfumy, bez których wieczór nie byłby tak udany. Jest nim Lady Milion Paco Rabanne. Zapach klasyfikuje się w kategorii kwiatowo-owocowej.
Szczerze mówiąc sam skład nie powala mnie znowu na kolana (nuty głowy: neroli, cytryna amalfi i malina; nuty serca: jaśmin, kwiat afrykańskiej pomarańczy i gardenia; nuty bazy: paczula, biały miód i żywica bursztynowa), oczywiście jest bardzo bogaty, a składniki próbują się przebić jeden po drugim. Na mojej skórze, z przykrością to stwierdzam, utrzymuje się bardzo krótko, około 3 godzin. Starczy to na wizytę w teatrze, kinie czy kolację, bo uważam, że idealnie jest to elegancki zapach wieczorny. Jednak jest coś co czasami w tym zapachu bardzo mnie męczy, to wrażenie, że psikam wszystkie nuty zapachu na raz. Strasznie wydaje mi się ciężki i jak napisałam powyżej wszystko próbuje się przebić przez siebie. Mimo to bardzo lubię ten zapach, wyczuwam po chwili od użycia nutę cytryny, lekko kwaśną, jednak łagodzoną przez słodycz maliny, potem jaśmin miesza się z gardenią, ale nie jest to zapach typowo kwiatowy, nie czuć w nim tej dobrze znanej mi goryczki w zapachach kwiatowych, nadal pozostaje on słodki i przywodzi na myśl ciepłe, letnie wieczory. Na koniec niestety słabiej czuję paczulę i żywicę bursztynową jak zwykle osłodzoną miodem. Zapach staje się przyjemniejszy w odczuciu, nie jest już taki ciężki, choć nadal słodki.
Drogie Panie. Uwielbiam ten zapach, mimo nieporęcznej buteleczki i kosmicznej ceny (30ml/ ok. 50 euro). Gdy zabieram go jako towarzysza wieczornych wyjść, czuję się wtedy bardzo elegancko i bogato. Zapach ten działa na mnie różnie, w zależności od humoru. Raz przyciąga mnie, raz strasznie męczy... Jeżeli chcecie otulić się milionem, szczerze Wam polecam, jednak dla fanek lekkich nut zapachowych, będzie to zapach mdły i męczący a wręcz migrenogenny. Gdybyście jednak zdecydowały się na niego, musicie wiedzieć, że nie sposób będzie przejść obok Was, nie oglądając się i pociągając nosem za Wami... Życzę wielu udanych wrażeń z tym zapachem!

wtorek, 27 stycznia 2015

Surprise!!!

Czas na pierwszego posta! Mam nadzieję, drogie Panie, że siedzicie sobie wygodnie i popijacie kawkę, chociaż dzisiaj wtorek i dosyć wczesna godzina!
Chciałam Was porwać na chwilę do dziewczęcego świata zapachu, pomyślałam... Idealnie będzie się nadawać na pierwszy post! A więc Niespodzianka!... Surprise!

Mowa tu, o niczym innym jak perfumie autorstwa Heidi Klum właśnie o nazwie Surprise. Zapach porwał mnie od pierwszego wejrzenia, zakochałam się, stał się moim najlepszym przyjacielem w ciągu dnia! Nie ma jednak żadnych porywających nut w składzie (nuta głowy: mandarynka i różowy pieprz; nuta serca: róże i magnolia; nuta bazy: drzewo sandałowe i benzoes), więc dlaczego skradł moje serce od pierwszego wejrzenia? Wciąż sobie zadaje to pytanie! Jestem osobą, której zapach różany...hm jest ok, ale bardzie nadaje się na składnik zapachu dla babć, szczególnie tych, które są fankami Pani Walewskiej i Dla Ciebie... Kupiłam małą buteleczkę 15 ml na początek, nie chciałam rzucać się na wielkie pojemności, bo nie wiedziałam czy szybko się nie znudzi... jednak nie, była to najgorsza decyzja o zakupie perfum jaką zrobiłam. Zapach okazał się istną niespodzianką. Lekko drapieżny, utrzymujący się długo na skórze i co najważniejsze zmieniający swoje oblicze! Na początku uderzyła mnie ostrość tego zapachu, zapewne różowy pieprz, lecz on niósł ze sobą pewną słodkość mandarynki aż wreszcie dotarł do serca zapachu róży, której piedestałem była magnolia, wzmacniała jej zapach i przez całkiem długi okres (na mojej skórze ok 4 godzin) utrzymywał się aż w końcu zaczął wyciszać się mimo głębokiej nuty drzewa sandałowego, który delikatnie zakańczał kolej tych perfum w ciągu dnia.
Drogie Panie myślę, że każda z nas chciałaby się poczuć wyjątkowo więc zapraszam do wypróbowania tego zapachu. Jednak jest to moja subiektywna opinia, taka od serca i nie każdy musi się z nią zgadzać, wedle każdego gustu! Uważam, że cena nie jest też zbyt wygórowana (koszt ok. 10 euro/15 ml). Błagam o jedno nie kierujcie się internetowymi opiniami z różnych portali, które piszą że to babciny zapach, przekonajcie się o tym same a potem napiszcie mi o Waszych spostrzeżeniach i czy tak jak mnie porwał Was ten zapach!
Witam wszystkich serdecznie w moim Zakątku atelier. Chciałam rozpocząć po raz kolejny przygodę z blogowaniem, ale teraz z innej strony. Postaram się dla Was napisać trochę o moich przeżyciach podczas używania, testowania różnych kosmetyków, spróbuję pisać małe subiektywne recencje, w których postaram się zamknąć to wszystko co mnie "porwało" w danej rzeczy, a które wręcz odrzuciło. Mam nadzieję na dobrą współpracę z Wami, mile będą widziane Wasze propozycje recenzji. A więc enjoy! Zasiądźmy w zakątku mojej pracowni, przy dobrej kawie! Dziś specjalnie dla Was pojawi się mój pierwszy post, lecz na razie nie zdradzę o czym, bo to niespodzianka :)